Dzień sto trzydziesty czwarty
- Babcia Ewa
- 16 cze
- 1 minut(y) czytania

Dzisiaj rano Krzysiek rozbijając nad patelnią kolejne jajko na jajecznicę natrafił na zbuka. Zanim wyniósł zawartość patelni do toalety ,fetor rozniósł się na cały dom i dopiero godzinne przeciągi wyzwoliły nas od tego okropnego zapachu. Zdarzenie to przypomniało mi pewną historię. Otóż moi koledzy z Wrocławia mieli na uczelni wyjątkowo "wrednego" wykładowcę . Zajmował on gabinet umeblowany starymi stylowymi meblami. Pewnego razu niepostrzeżenie podłożyli mu na jeden z regałów hodowanego przez długi okres pękniętego zbuka. Z tego co usłyszałam,długie wietrzenie nie pomagało a później zaczęły się wakacje i ja zapomniałam o zdarzeniu. Na czwartym roku studiów mieszałam w świeżo oddanym do użytku akademiku. Na wszystkich piętrach w każdym skrzydle znajdowała się wspólna kuchnia z przynależnymi do poszczególnych pokoi szafkami na jedzenie. Niestety, często zdarzało się że przechowywana żywność " zmieniała właściciela" . Kochani koledzy założyli mi na moją szafkę małą kłódkę i podpowiedzieli, żeby do szafki włożyć kontrolnie jajko. Niech sobie leży i czeka. Faktycznie jedzenie "pod kluczem" przestało znikać i jajko przetrwało do końca drugiego semestru. Wtedy zasugerowali mi żeby szafkę otworzyć, poczekać kiedy jajko zniknie i po zapachu a raczej fetorze po jego rozbiciu, poszukać osobę włamującą się do szafek . Tak zrobiłam. Jajko zniknęło już następnego dnia . Niestety nie mogłam czekać na rozwój wypadków, ponieważ już następnego dnia musiałam wyjechać. Nie mniej myślę że rozbicie tego zbuka i zapach były dobrą karą za podbieranie jedzenia.



Komentarze