top of page
Szukaj

Dzień sto czwarty

Zaktualizowano: 7 sie 2022



ree

Myślę, że warto o tym napisać.

Otóż na operacje usunięcia woreczka żółciowego w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w swoim kochanym mieście czekałam sześć miesięcy. Przed wyznaczonym terminem miałam w Poradni Chirurgicznej tzw wizytę przygotowawczą , czyli zlecenie na pobranie krwi, i wizytę u anestezjologa . Po wykonaniu zaleconych badań , na czczo, miałam zgłosić się w określonym dniu w rejestracji do przyjęcia na planowany zabieg.

Po odczekaniu w kolejce zostałam zarejestrowana ,,opatrzono mi przegub ręki opaską identyfikującą mnie jako pacjentkę i zawiozłam się windą na piętro gdzie znajdował się właściwy cel mojej tam obecności.

Zanim przyjęto mnie na oddział, dosyć długo trwało przeprowadzenie ze mną szczegółowego wywiadu, podpisywanie dokumentów dotyczących zgody na zabieg, świadomości możliwych konsekwencjach zabiegu, dokumentów upoważniających wyznaczone osoby do uzyskiwania informacji o moim stanie zdrowia, jak również badanie ogólne mojego stanu zdrowia, w tym m. innymi mierzenie ciśnienia, ekg serca.. Osoby przeprowadzające ze mną wyżej wymienione czynności były bardzo serdeczne, sympatyczne co było niezmiernie ważne przy moim stanie ducha. i ciała.

Po załatwieniu wszelkich formalności, zostałam zaprowadzona do właściwej sali i już mogłam odpocząć, i zrelaksować się na szpitalnym łóżku. Nie na długo jednak ., ponieważ musiałam przygotować ciało do operacji oraz przyjąć odpowiednią ilość kroplówek i antybiotyk.. W dwuosobowej , klimatyzowanej, przestronnej sali z łazienką , sąsiednie łóżko oddzielone kotarą zajmowała młoda kobieta po resekcji żołądka z województwa Gorzowskiego, oczekująca na ten zabieg ponad 8 miesięcy.

Przed operacją odwiedziła mnie młoda kobieta chirurg. Opowiedziała o planowanych czynnościach na moim ciele, , kto będzie mnie operował, czyli komu będzie asystowała i generalnie rozwiała wszelkie moje wątpliwości i niepokoje.

. Niedługo potem podeszła do mojego łóżka pielęgniarka , zapytała czy mam szlafrok ,a jeżeli tak to mam założyć i pójść za nią. Zaskoczona zapytałam gdzie idziemy? i usłyszałam "na salę operacyjną"

Zaniemówiłam. Na szczęście szła bardzo szybko, obok pojawiła się druga pielęgniarka pchająca przed sobą łóżko szpitalne i nie zdążyłam się zdziwić czy zaprotestować.

Na trzęsących się nogach doszłam do windy i zjechałyśmy na właściwe piętro. Zdążyłam tylko zapytać czy to towarzyszące nam łóżko przeznaczone jest dla mnie po zabiegu. Zapytałam ,bo przeraziłam się ,że po operacji też "przegonią " mnie przez cały oddział do łóżka na sali.. Jednak okazało się że to dla innej pacjentki, a ja tez zostaną po zabiegu odwieziona.. Byłam w szoku . W UCK przeszłam dwie operacje na innym oddziale i w każdorazowo byłam zawożona na salę operacyjną , a po przywiezieniu bardzo szybko poddawano mnie narkozie i nie uczestniczyłam w przygotowaniach do zabiegu. Tymczasem w tym przypadku po wyjściu z windy ujrzałam olbrzymie pomieszczenie ze stanowiskami do operacji. i natychmiast przestałam się rozglądać.

Zostałam zidentyfikowana przez anestezjologa, który mnie przywitał i zapewnił ,że będzie się mną opiekował. Następnie miałam położyć się na metalowym blacie z którego przesunęłam się na podstawione z drugiej strony blatu łóżko operacyjne . Pomimo tego ,że na ten metalowy blat kładłam się golutka, to pielęgniarka zapewniła mi intymność nakrywając mnie szpitalnym prześcieradłem. Tak zaopiekowana, przewieziona zostałam na właściwe - sądząc po ilości lamp, - miejsce operowania.

Wtedy też zaczęły się przygotowania ekipy do zabiegu. Między innymi próby umocowania moich rąk , bowiem łóżko było bardzo wąskie, pocieszanie ,że " nie szkodzi że spadają , " zaraz zostaną umocowane, nie z tej strony co trzeba założony weflon, i te swobodne rozmowy wokół. Nie wytrzymałam i zapytałam "czy ja muszę w tym co teraz się dzieje uczestniczyć?".

Usłyszałam ,że zaraz kończą przygotowania . Kątem oka zdążyłam jeszcze zauważyć ubraną w czerwony kitel osobę stojącą nieopodal mojego łózka . Całe szczęście że w tym momencie anestezjolog oznajmił ,że właśnie mnie usypia.

Zasnęłam ale za chwilę się obudziłam. Obudziła mnie pielęgniarka informacją ,że już jest po zabiegu i jedziemy do sali szpitalnej. Tym razem nie musiałam dreptać wzdłuż długiego skrzydła oddziału. Czułam się świetnie.

Na sali zostałam podłączona do właściwych monitorów , kroplówki i już mogłam się relaksować. W nocy trzykrotnie prosiłam pielęgniarkę o pomoc przy uwalnianiu się od kabli łączących mnie z aparaturą monitorującą i samodzielnie udawałam się do toalety. Dlatego rozbawiło mnie pytanie wizytującego rano naszą salę fizjoterapeuty, czy pomóc mi przy wstawaniu z łózka.

W dalszym ciągu czułam się bardzo dobrze. Nic mnie nie bolało, byłam zadowolona, że już po zabiegu.

Na porannej wizycie lekarskiej tzw obchodzie, kiedy na pytanie jak się czuję odpowiedziałam, zgodnie z prawdą ,że ok, usłyszałam " nakarmić i do domu".

Faktycznie, niedługo potem przyniesiono mi pierwszy posiłek. Były to dwie kromki chleba, duży kawałek masła , cztery plastry rewelacyjnie smacznej szynki, porcję białego sera i i obranego ze skórki dużego pomidora. Nie pamiętam kiedy ostatni raz zjadłam cokolwiek z takim smakiem.

Po otrzymaniu wypisu i szczegółowych instrukcji w sprawie opatrywania ran pooperacyjnych oraz obowiązującej mnie diety, mój mąż zabrał mnie do domu. Do czasu działania otrzymanych w UCK lekarstw czułam się świetnie. To co miało miejsce w następnych dniach z uwagi na drastyczność pominę.

Tydzień później odwiedziłam lekarza rodzinnego. Przekazałam wypis ze szpitala a kiedy opowiedziałam o swoich doświadczeniach z wędrówką na salę operacyjną usłyszałam ' naprawdę tak nieelegancko się zachowali?" ale po chwili dodał " gdyby była pani z bólem to by panią zawieźli". Myślę że tak faktycznie by się stało.



 
 
 

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Dzień sto trzydziesty piąty

Najpierw czekałam trzy miesiące /wyjątkowo krótko/ na wizytę u neurologa a następnie ze skierowaniem , pięć miesięcy na badanie...

 
 
 

Komentarze


©2021 by Babcia Ewinka.

bottom of page