Dzień pięćdziesiąty siódmy
- Babcia Ewa
- 20 gru 2021
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 26 gru 2021

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia i przypomina mi się grudzień i wigilia w r 1997.
Pierwszą połowę grudnia spędziliśmy w Republice Południowej Afryki.
Ola w tym czasie studiowała w Birmingham w Anglii, Joasia uczyła się norweskiego w Oslo w ramach praktyki na Uniwersytecie Gdańskim a Małgosia właśnie parę miesięcy wcześniej rozpoczęła studia we Wrocławiu. Tak więc mogliśmy przez dłuższy czas wykazać się nieobecnością w domu.
Wróciliśmy wypoczęci ,pełni wrażeń i pięknie opaleni.
Niedługo po powrocie, Ola zapytała czy może zabrać ze sobą do Polski na święta koleżankę z akademika. Oczywiście nie mieliśmy nic przeciwko temu i tak poznaliśmy Południową Koreankę Sudzi . Była niesamowicie odważna , ciekawa świata, otwarta i bardzo sympatyczna. Nie miała żadnych problemów z adaptacją w nowym środowisku. Pomagała nam w przygotowaniach do świąt. Lepiła z nami pierogi i chętnie odwiedzała z Olą ciocię ,wujka, czy znajomych. Była bardzo kontaktowa i szybko uczyła się języka polskiego. Opowiadała nam o zwyczajach panujących w jej kraju i wszystko ją zaciekawiało. Sudzi pięknie grała na pianinie i śpiewała. Grała klasyków muzyki poważnej a także modne przeboje. Nauczyła nas również parę utworów na trzy pary rąk. Ola musiała wcześniej wrócić na zajęcia w Anglii. Natomiast Sudzi nie miała nic przeciwko temu żeby zostać u nas dłużej. Dlatego też parę dni po wyjeździe Oli musieliśmy odwieźć ją na lotnisko do Poznania. Bardzo ją podziwiałam. Niczego się nie bała. Była pogodna i zawsze uśmiechnięta. Twierdziła ,że wszędzie sobie poradzi i faktycznie spokojnie, bezpiecznie wróciła do Birmingham. Nam pozostały miłe wspomnienia i zdjęcia z Sudzi.


Z jej pobytu zapamiętałam jak wielkim szacunkiem w jej kraju darzy się starszych ludzi, co teraz z uwagi na mój wiek ma dla mnie istotne znaczenie, oraz zwyczaj niepozostawianie niedojedzonego dania. Właśnie z tego względu Ola prosiła o małe porcje dla Sudzi i ewentualne dokładki. Tak było i nasz gość często o nie prosił.
Przypomina mi się jeszcze jedna wizyta znajomego Oli . Otóż tym razem odwiedził nas na święta Wielkanocne Indonezyjczyk Bram, który doktoryzował się na uniwersytecie w Birmingham i mieszkał w tym samym co Ola akademiku. Sądziliśmy, że to kolega, ale czas pokazał że jego odwiedziny miały na celu również oświadczyny. Z trudem udało się Oli namówić go na przełożenie ceremonii. Wyjechał bez oświadczyn, ale jeszcze ponad pół roku wydzwaniał do nas, i do Oli akademika przypominając o swoim uczuciu i istnieniu. Było to o tyle kłopotliwe, że po obronie doktoratu, wrócił do Dżakarty i uwzględniając strefę czasową telefony dzwoniły o dziwnych porach dnia i nocy. Jaka przygoda spotkała go w Polsce napiszę później.



Komentarze