top of page
Szukaj

Dzień osiemnasty

Zaktualizowano: 26 lip 2021

ree

Bardzo dbam o ochronę swoich danych osobowych, może nawet do przesady. Ale zdarzyło się że na ca 20 minut mój dowód osobisty znalazł się w "cudzych rękach", poza moją kontrolą. Otóż pewnego zimowego dnia obudziłam się z kosmicznym bólem. Nie potrafiłam zlokalizować źródła tego bólu. Nie wiedziałam czy boli mnie kręgosłup, biodro, brzuch, czy noga , czy jeszcze inne organy. Pomimo zażytych środków , ból nie ustępował a ja nie potrafiłam nie tyle wstać, ale nawet zmienić pozycji w łóżku. Pod wieczór , mąż poprosił / w środku epidemii/ o wizytę Pogotowie Ratunkowe. Podkreślam ,że w środku epidemii ,żeby pokazać naszą desperację i bezsilność w tej sytuacji. Po kilkunastu minutach przyjechało dwóch ratowników. Jeden z nich przeprowadził wywiad i zdecydował że moje dolegliwości nie dotyczą bólu brzucha, lecz najprawdopodobniej rwy kulszowej z bólem lędźwiowo- krzyżowym i jeżeli odmawiam transportu do szpitala, to nic tu po nich.

Zbierali się do wyjścia, kiedy drugi z ratowników , chyba z litości , zaproponował zastrzyki przeciwbólowe. Tak się stało i panowie poprosili o dowód osobisty ,żeby wystawić Kartę Medycznych Czynności Ratunkowych. Drukarkę mieli w karetce zaparkowanej na ulicy przed domem i tam się udali wraz z moim dowodem osobistym. Wrócili po ca 20 minutach z wystawioną Kartą i odjechali. A ja zastanawiam się do dzisiaj, jaki wpływ mam na ochronę moich danych osobowych w takiej sytuacji. Czy do wystawienia Karty Czynności Ratunkowych potrzebny jest mój numer dowodu osobistego, numer pesel, adres? Czy nie wystarczyłby jeden dokument tożsamości i czy spisywanie danych nie powinno odbywać się w obecności pacjenta? Niestety, mam ten niepokój.

ree

I niestety zastrzyki nie pomogły. Nic nie pomagało. Chwile minimalnego wytchnienia , to były wizyty fizjoterapeuty, który między innymi wymyślił sposób na transport mojej osoby do toalety. Po prostu , obaj z mężem "przesunęli" mnie na jeżdżące krzesło obrotowe i przepchnęli do łazienki. Nie pomogły codziennie serwowane przez pielęgniarkę trzy rodzaje zastrzyków, ani doustne środki przepisane przez lekarza w trakcie teleporady.

Po trzech dniach lekarz zaproponował prześwietlenie kręgosłupa. Nie miałam pojęcia jak przemieścić się do przychodni, kiedy nawet kłopotliwa była wyprawa do łazienki .Musiałabym pokonać ca 20 stopni, dojść do samochodu i w tym samochodzie przetrzymać podróż?. Niewyobrażalne. Ale mój mąż znalazł prywatny transport medyczny i bez jakichkolwiek problemów, młodzi ,przystojni ratownicy najpierw znieśli mnie na specjalistycznym sprzęcie po schodach, ułożyli na noszach, przenieśli do samochodu i z wielką troską, powoli, zawieźli do przychodni na prześwietlenie. Nie czekałam w żadnej kolejce, pilnowali żebym nie wykonała żadnego zbędnego ruchu, który przysporzyłby mi więcej cierpień. W tej samej przychodni mój mąż zamówił prywatną wizytę u chirurga , który zastosował u mnie blokadę i mój stan zdecydowanie się poprawił chociaż na krótko.

Następnym etapem był rezonans magnetyczny. Lekarz z przychodni zaproponował publiczny transport medyczny. Ale okazało się że owszem przyjmą zlecenie na transport chorego ale tylko i wyłącznie transport. Czyli musiałabym sama zejść po schodach , dojść do krawężnika wsiąść do karetki a następnie sama wysiąść, dojść na badanie, a potem , zadzwonić po karetkę, poczekać aż przyjedzie , następnie wysiąść i wejść samodzielnie do domu. Załamałam się. Przecież nie było to możliwe. Tak więc ponownie mąż zamówił prywatny transport medyczny. Tym razem nie obyło się bez zabawnej sytuacji. Tak teraz, jak i za pierwszym razem ratownicy byli bardzo troskliwi. Przed wyjściem z domu przypominali o czapce, szaliku. Okrywali mnie na ulicy ciepłym kocem, dopytywali czy nie za szybko jadą , każdy podskok samochodu na nierównej drodze wywoływał pytanie " czy wszystko w porządku". Zasklepiona w swoim bólu marzyłam tylko żeby znaleźć się w swoim łóżku i wybrać najdogodniejszą pozycję .

Kiedy przyjechaliśmy na rezonans , w poczekalni było dużo osób czekających też na inne badania. Ratownicy pomogli mi się rozebrać, a właściwie to sami mnie rozebrali, przenieśli na specjalne nosze i już personel przewiózł mnie do sali gdzie miałam mieć rezonans. Miałam zlecone dwa badania . Po pierwszym z wielką troską pytano mnie czy wytrzymam drugie , ale byłam dzielna i dałam radę. Po badaniu ratownicy przenieśli mnie na swoje nosze i zaczęli ubierać. Założyli mi kozaki , płaszcz, czapkę, i otulili mi szyję szalikiem. W tym momencie zauważyłam zdumioną twarz jednej z pacjentek . Siedziała w poczekalni, przyglądała się jak troskliwie ratownicy mnie przygotowywali do wyjazdu na ulicę i pewnie nie mogła uwierzyć że nasza służba zdrowia tak troszczy się o pacjentów. Uśmiechnęłam się pod nosem. Gdyby jeszcze wiedziała ile ta troska kosztuje.


ree

Po tygodniu od tego zdarzenia, maleńkimi kroczkami zbliżać się zaczęła poprawa mojego stanu. Nie zgodziłam się na operację, a kiedy zapytałam czy jest sens operować pacjenta w tym wieku , usłyszałam, że tego typu schorzenia to przypadki pacjentów właśnie w tym wieku.

 
 
 

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Dzień sto trzydziesty piąty

Najpierw czekałam trzy miesiące /wyjątkowo krótko/ na wizytę u neurologa a następnie ze skierowaniem , pięć miesięcy na badanie...

 
 
 

Komentarze


©2021 by Babcia Ewinka.

bottom of page