Dzień czterdziesty piąty
- Babcia Ewa
- 20 paź 2021
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 29 lis 2021

Parę dni temu rozpoczęliśmy ośmiodniowy turnus sanatoryjny w Ciechocinku. Po prostu skorzystaliśmy z oferty dla seniora zaproponowanej nam na naszej poczcie mailowej.
Myślę że oferta została rozesłana do dużej liczby odbiorców , bo miejsc w naszym sanatorium nie ma już do końca roku. My natomiast mogliśmy jeszcze wybrać termin, uzgodnić warunki i skorzystać z pięknej październikowej pogody. Nasz piesek , a właściwie naszej wnuczki Mariki przez tydzień będzie korzystać z gościnności Tajgi a my "kurować się" i relaksować w Ciechocinku.
No i okazało się -według powiedzenia - że dobry towar nie potrzebuje reklamy. Już trzeciego dnia pobytu marzę o jak najszybszym powrocie do domu. Wstrzymują mnie tylko bardzo smaczne posiłki i przepiękna pogoda, którą wykorzystujemy z mężem na spacery i samochodowe wycieczki.
W dniu przyjazdu zaliczyliśmy dwie czterdziestominutowe kolejki : do zarejestrowania naszego pobytu i do pielęgniarki. Wizyta u lekarza wymagała tylko 20 minut oczekiwania w kolejce, pomimo tego, że mieliśmy podaną godzinę i czas konsultacji. Samo ustalenie rodzaju zabiegów i rozmowa z lekarzem uzdrowiska też wymagała cierpliwości. Ale to jeszcze nie było najgorsze . Nasz pokój, oprócz wyremontowanej łazienki, okazał się skansenem późnej "epoki gomułkowskiej ". Mały, ciasny . Wykonywanie równolegle z mężem jakichkolwiek czynności powodowało obijanie się biodrami.
Niewygodne, twarde, wysłużone ponad miarę łóżka-tapczaniki. Jeden mały niski stoliczek. Dwa wysłużone i skandalicznie niewygodne fotele, szafa i dwie małe szafki nocne. Żeby można było ustawić i uruchomić komputer musieliśmy zabrać z łazienki, mały metalowy stołeczek pomocny przy prysznicu. Radio ze źle ustawioną anteną ? nie do słuchania i ciągle zanikający internet . Właśnie to zanikanie utrudnia mi pisanie tego posta ale może uda mi się go ukończyć.
Teraz trochę o zaleconych przez lekarza zabiegach. Otóż pierwszego dnia miałam okład borowinowy na dolną część kręgosłupa i następnie bezpośrednio po tym zabiegu masaż kręgosłupa. Zaleceniem wykonującej zabieg był odpoczynek i utrzymanie ciepła na rozgrzanym miejscu. Ja tymczasem weszłam do gabinetu masażystki, w którym było szeroko otwarte okno i miałam obnażyć właśnie tą część kręgosłupa którą miałam utrzymać w cieple. ?????????? . Następny masaż ustalony został na dzień następny na godz. 7 20. Ogólnie rzecz biorąc ,mając na względzie nie pogorszenie stanu ogólnego, lekarz zmienił mi grafik zabiegów, a i tak wykorzystuję je według własnego rozeznania.


Mój mąż jest zadowolony z zabiegów, chociaż bawi go zalecona krioterapia polegająca na nadmuchiwaniu przez 5 minut zimnego powietrza na chory bark. Przez ten czas leczone miejsce nie zdąży się porządnie schłodzić i trudno mówić w tym przypadku o efektach leczenia urazów minusowymi temperaturami.
Jak wcześniej napisałam, że powodem dla którego jeszcze nie wyjechaliśmy są bardzo smaczne posiłki. Z wielką przyjemnością korzystam z nich regularnie trzy razy dziennie. Jaka to przyjemność kiedy ktoś dla mnie, smacznie ugotuje , przyrządzi, poda , pozbiera naczynia, umyje i z uśmiechem zaprosi na następny posiłek. Tylko dlatego jeszcze nie wyjechaliśmy.
Oddzielnym tematem jest samo uzdrowisko. Pierwszego dnia szukając centrum miasta trafiliśmy na ulicę zastawioną po obu stronach budkami z różnościami ale przede wszystkim z odzieżą. Przypominało to jarmarczne stragany z lat dziewięćdziesiątych tzw. szczęki. Nie zrażeni dotarliśmy do sławnego deptaka i dalej do pięknego parku. A później, następnego dnia do jeszcze jednego i jeszcze jednego. Okazało się ,że są to cudowne miejsca, przepięknie ukwiecone, zadrzewione i utrzymane.

Teraz spacerujemy wyłącznie po parkach i zachwycamy się pięknymi kolorami jesieni. W Parku Zdrojowym spotkaliśmy czarne łabędzie i przypomniałam sobie że takie właśnie łabędzie widziałam w posiadłości Churchilla w Anglii o czym napiszę innego dnia.

Jeszcze ciekawostka. Jesteśmy przyzwyczajeni do codziennej lektury Gazety Wyborczej, więc pierwszego dnia pobytu mąż rano wyruszył w poszukiwaniu kiosku ruchu. Znalazł go po trzech kilometrach, a kioskarka wyciągnęła GW " ukrytą" pod stosem popularnych aktualnie dzienników. Kiedy relacjonował mi swoje poszukiwania, przypomniało mi się jak pewnego razu /parę lat temu/ poszukiwałam GW we Władysławowie. Kiedy obeszłam daremnie parę punktów sprzedaży zapytałam w kolejnym jak to możliwe żeby nigdzie nie było tej popularnej gazety. Wtedy kioskarz powiedział " po prostu , nie wykładają , a potem traktują niesprzedane egzemplarze jako zwroty".
Doskonale zapamiętałam tą jego odpowiedź oraz możliwości manipulacji i teraz nie mam wątpliwości że może to być aktualną przyczyną braku tej gazety, zwłaszcza że kolejnego dnia mąż odszukał dwa bliżej położone kioski i już o 8. 30 nie było żadnego egzemplarza.



Komentarze